Donald Trump zrzuca z siebie odpowiedzialność
Po zamordowaniu przez policję w Minneapolis czarnoskórego George'a Floyda tysiące Amerykanów wyszło na ulice. Demonstrowali gniew na rasową niesprawiedliwość i wielotygodniowe ograniczenia wolności spowodowane pandemią. Lokalne władze wprowadziły godzinę policyjną w 25 miastach. W nocy w czasie protestów w Louisville w stanie Kentucky zginął mężczyzna, gdy policja i Gwardia Narodowa „odpowiedziały ogniem" na strzały z tłumu. Wszczęto śledztwo.
Nawet w Waszyngtonie policja nie potrafiła zapanować nad demonstrantami (na zdjęciu). Wszyscy zarzucają prezydentowi Trumpowi brak właściwej reakcji na wydarzenia, a on ma pretensje do mediów i przeciwników politycznych.
– Protesty przywodzą na myśl Ruch Praw Obywatelskich z lat 60. Wówczas jednak umiarkowany Martin Luther King nigdy nie stracił kontroli nad manifestacjami. Znalazł też partnerów w osobach Kennedy'ego, Johnsona, Nixona. Dziś na czele stają działacze radykalnej lewicy i radykalnej prawicy, a Waszyngton nie ma ochoty z nimi podjąć dialogu. To bardzo niebezpieczna sytuacja – mówi „Rzeczpospolitej" Willem Post, amerykanista z Holenderskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.