Buraki w wielkim mieście 2*
Targi spożywcze przechodzą metamorfozę. Wiele z nich z ludowych, plebejskich zmienia się w koneserskie, elitarne, drogie. To już nie brudna marchewka sprzedawana prosto z furgonetki przez rolnika. To specjały „domowe", „z manufaktur", zagraniczne przysmaki. Ale czy zmiana wyszła im na dobre?
W każdą sobotę wzdłuż alei Wojska Polskiego, jednej z głównych ulic Konstancina-Jeziorny, parkuje długi rząd samochodów. Stoją na pasie czegoś, co kiedyś było zielenią. Dziki parking ciągnie się niemal aż do kościoła w Jeziornie, ale innego nie ma, bo przez lata targ nie dorobił się własnego, legalnego cywilizowanego parkingu. Który zapewne i tak nie pomieściłby wszystkich aut przyjeżdżających chyba z całego województwa. Bo targ w podwarszawskim Konstancinie, mimo lokalizacji w jednej z najbogatszych miejscowości w Polsce, rezerwacie milionerów, pozostał bezpretensjonalnie ludowy i ściąga wszystkich bez względu na okazałość rezydencji.
Żadne tam „ekskluziwy" – po prostu świeże warzywa, owoce, nabiał, mięso, ryby, domowy chleb, kwiaty. Amator zapoluje na designerski serwis z lat 60., leniwa gospodyni znajdzie gotowe danie obiadowe. Długa kolejka ciągnie się przy straganie z pomidorami. Niektórzy, coraz liczniejsi, z własnymi siatkami. Czerwone, czekoladowe, malinowe, cocktailowe, bawole serca, San Marzano, żółte. Do nich czosnek. Piękny widok. Brakuje tylko Jana van Osa, żeby to namalował. Pani w mięsnym sklepobusie zachęca do karkówki: „Weź niuniu, świeżutka". Drożej niż w supermarkecie, ale za to świeżej.
Dla smakosza
W deszczowy dzień po błocie nie muszą brodzić klienci innego warszawskiego bazarku: na Olkuskiej. Na tej...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta