Nad NBA nigdy nie zachodzi słońce
W najlepszej koszykarskiej lidze świata liczy się przede wszystkim zarabianie pieniędzy, a przy okazji jest to wielki sport. To biznes piękny i porywający, który dostarcza olbrzymich emocji.
Najlepszej koszykarskiej lidze świata nie mogło się przytrafić nic lepszego niż zacięte finały ze zwrotami akcji i starciem dwóch wielkich osobowości: Tyrese’a Haliburtona z Indiany Pacers i Shai Gilgeous-Alexandra z Oklahoma City Thunder.
NBA od dawna żywi się wielkimi pojedynkami, bo nic tak dobrze się nie sprzedaje, jak emocje, starcia tytanów, łzy szczęścia i radości oraz opowieści o pogoni za marzeniami. To przyciąga uwagę kibiców, angażuje ich, a w efekcie pozwala zarabiać pieniądze właścicielom. Bo koniec końców o to właśnie chodzi, jeśli ktoś miałby wątpliwości.
Oczywiście, idealnie z punktu widzenia ligi byłoby wtedy, gdyby ci zawodnicy prowadzili drużyny grające na „wielkich rynkach”, automatycznie przykuwające większą uwagę, np. Los Angeles Lakers i New York Knicks, ale raz na jakiś czas takie odświeżenie mapy NBA nie powinno zaszkodzić. – Popularność ligi NBA zawsze była budowana na starciu indywidualności. Rysuje się tutaj jednak granica potencjału marek, które reprezentują w tym roku obie największe gwiazdy. To jest tylko z jednej strony Oklahoma City, a z drugiej Indianapolis. Pod tym kątem NBA nie zarobi tak dużo, jak mogłaby w przypadku, gdyby stanęły naprzeciwko siebie bardziej rozpoznawalne marki – mówi medioznawca dr hab. prof. UW Tomasz Gackowski.
Z wizytą...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)
