W stolicy Saamów
Na Kreszczenije mróz się nasrożył. Na ulicy Sowieckiej, głównym deptaku Lowozera, mizerne brzózki okutały się w pyszne szuby ze szreni. Na głowie żeliwnego Lenina puszysta czapka śniegu. Żadnych paradnych renów, żadnych strojnych dziewek, którymi zachwycali się uczestnicy ekspedycji w 1927 roku. Ni jarmarku, ni gonitw na uprzężach, ni kąpieli w przeręblu. Lowozeranie mykają się chyłkiem, byle szybciej do ciepła. Z okien sączy się sina łuna telewizji. Dziwne, że tradycje Kreszczenija, które żyły tu jeszcze za komunizmu, sczezły bez śladu, gdy prawosławie powróciło do łask. Jakby wiatrem zdmuchnięte. Być może wyparły je duchy noidów, obudzone szamańskimi bębnami Jakowa Jakowlewa? A może to trendy nowych czasów?
Zresztą, co dużo mówić. Lowozero od czasów ekspedycji Zołotariewa zmieniło się nie do poznania. Porównać sam dojazd: wtedy bezdroże i zaspy śniegu po kłęby renów, dzisiaj odśnieżona szosa jak strzelił i bazy wojskowe na poboczach, niczym osiedla przybyszów z innej planety (dzięki nim szosę czyszczą regularnie). Albo widok z dali: wtedy garstka tup rozrzuconych po tundrze, dzisiaj tasiemcowe bloki mieszkalne z cegły sylikatowej, dwa kominy, baszta wodociągowa i potężna wieża przekaźnikowa na widnokręgu. Jedynie bezład, o którym napomykał Czarnołuski, się nie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta