Lepiej nie denerwować Pana Boga
Leszek Blanik, mistrz świata w skoku o ryzyku w gimnastyce, śląskich rodzinnych korzeniach i szansach na medal w Pekinie
Rz: Mówi pan o sobie, że jest Ślązakiem, a na pytanie, co jest w życiu najważniejsze, odpowiada niezmiennie
– rodzina, wiara, Kościół. Taki z pana rzetelny, prawy śląski chłop?
Leszek Blanik: Jeśli daję komuś słowo, muszę go dotrzymać. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Jestem dumny z faktu, że urodziłem się Ślązakiem, więc to podkreślam. Kiedy jadę do Radlina spotkać się z rodzicami i przyjaciółmi, mówię po śląsku.
Kuchnię też preferuje pan śląską?
Tych smaków się nie zapomina, tak samo jak atmosfery dzieciństwa. W Radlinie wszystko było zawsze związane z kopalnią, Kościołem i sportem. W moim domu na niedzielne śniadanie jadło się frankfurterki, a później szło do kościoła, na obiad była najpierw nudel zupa, a potem kurczak z kluskami i oczywiście modra kapusta. Sport wyzierał tu z każdego kąta. W sobotę po treningu gimnastycznym biegłem na siatkówkę, która wtedy stała całkiem dobrze. W niedzielę, przygotowując się do obiadu, oglądaliśmy z bratem Formułę 1, najpierw w polskiej telewizji, a później w niemieckiej. Kiedy kończyła się Formuła, zaczynał się żużel. Najczęściej słuchaliśmy relacji w radiu. Ja w Radlinie tak przesiąkłem sportem, że bez niego nie potrafię żyć. Nie chodzi tu tylko o gimnastykę. Jestem kibicem z krwi i kości, bywam na meczach, oglądam je w telewizji, śledzę, co pisze prasa. Moją wielką miłością...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta