Biesiadnicy
Biesiadnicy
Kazimierz Orłoś
Zbyniu Telka i Stachu, zwany Jemiołką, pili od dziewiątej. Za szopą, pod stertą sosnowych gałęzi. W chwastach. Zbyniu przyniósł z chałupy butelkę jabłkowego wina -- Stachu przywiózł kilka z jagodzianką. Wyjmował spod worka z obrokiem. Konia puścił luzem -- lejce zarzucił na grzbiet. Wóz został obok sterty. Usiedli.
Żona Zbynia, Zośka Telka, wzięła dwoje dzieciaków i pojechała do Ośrodka w Kolnie. Teściu, stary Romanowski, wyszedł z samego rana i nie wracał.
-- Co się będziem śpieszyć, ta? -- śmiał się Zbyniu. Młody chłop, blady na twarzy, w tenisówkach na bosych nogach. Chudzielec: z drelichowych spodni wypadała podarta koszula.
Jemiołka był kulawy -- starszy od Zbynia. Twarz i szyja opalone na brąz. Z przodu brakowało zębów -- strzykał śliną przez szpary.
-- Zdążym, zdążym, tak jest! -- przytakiwał i zacierał ręce. Rozlał zaraz do dwóch szklanek, które Telka postawił w trawie. Jabłeczne wino rozcieńczył denaturką. -- Jagodowym sokiem barwione!
-- No to za nasze szczynście! -- powiedział Telka.
Podnieśli szklanki. Tak się zaczął dzień. Mieli jechać do lasu, po gałęzie. Zbyniu dostał asygnatę na trzy wozy -- sześć metrów. Przywieźli już z pięć.
-- A kto tam będzie ci liczył, co nie? -- mówił do Stacha, kiedy czwarty raz...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta