Onieśmielony
Michel Piccoli nie zamienił się w rekwizyt z przeszłości. Ten aktor, który już u Bunuela w latach 60. grał dojrzałych ludzi, zachował świetną formę, czego dowodzi jako papież w filmie Morettiego
„Habemus papam" Nanniego Morettiego zaczyna się od autentycznych zdjęć z pogrzebu Jana Pawła II. Potem widz obserwuje konklawe. Kardynałowie modlą się, żeby wybór nie padł na nich. Po kilku głosowaniach szala przechyla się w kierunku francuskiego duchownego Melville'a. Ale nowo wybrany papież nie pojawia się na balkonie. Przerażony, nie jest w stanie się ruszyć. Ma ochotę zniknąć, rozpłynąć się. Potem, pogrążony w depresji, nie znajduje wspólnego języka ze sprowadzonym do Watykanu psychoanalitykiem, a wieziony do innego w mieście, ucieka. Nikomu jeszcze nieznany, w cywilnym ubraniu, melduje się w małym hotelu, włóczy po ulicach, odwiedza teatr, bo zawsze marzył, żeby zostać aktorem. Próbuje rozliczyć się z własnym życiem. Wie, że nie mógłby wziąć odpowiedzialności za rzesze wiernych, dopóki nie pogodzi się sam ze sobą. W filmie Morettiego ten wątpiący papież ma twarz Michela Piccoli.
– Chciałem, żeby był bardzo ludzki – powiedział mi reżyser. – A Piccoli ma w sobie dziecięcą dobroć, ale też charyzmę, która budzi szacunek.
Nie udawać clowna
Jednak zanim zaproponował mu rolę, poleciał do Paryża i zrobił z Piccolim zdjęcia próbne. Tłumaczył, że musiał sprawdzić, jak aktor da sobie radę z grą...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta