Przykrywanie „Pokłosia”
Podstawowym problemem „Pokłosia” nie jest to, czy mówi ono prawdę, tylko to, że reżyser Władysław Pasikowski udaje Andrzeja Wajdę,którym nie jest i nigdy nie będzie – uważa krytyk literacki i filmowy.
Do tej pory tak zwane przykrywanie własnych porażek było w Polsce domeną polityków. Gdy nie mamy sukcesów, wskazujemy wroga, żeby skonsolidować własnych zwolenników. Wrogiem może być agent, pedofil, producent dopalaczy albo polityk partii opozycyjnej. Wszyscy dobrze znamy ten mechanizm. Ale nikt chyba nie przypuszczał, że może on być stosowany również w dziedzinie kultury. Na przykład przez twórców filmu, którzy ponieśli artystyczną i kasową porażkę. Tymczasem tak właśnie dzieje się w przypadku „Pokłosia" Władysława Pasikowskiego.
Kiepski film
Trzy okładki tygodników („Wprost", „Uważam Rze", „Angora"), pierwsze strony dzienników („Gazeta Wyborcza"), materiały w głównych serwisach informacyjnych, wywiady w talk-show. Nie pomaga. Skromny „Mój rower" z Arturem Żmijewskim i Michałem Urbaniakiem pokonał „Pokłosie" w box office'ach. Z wynikami „Jesteś Bogiem" o hiphopowej grupie Paktofonika w ogóle nie da się porównać. Gdy film dystrybuowany w 130 kopiach ogląda niewiele ponad 50 tysięcy widzów w pierwszy weekend, to trudno to nazwać sukcesem.
Posługując się logiką twórców filmu, można by powiedzieć, że widzowie nie chodzą na „Pokłosie", bo albo są antysemitami, albo nie chcą się zmierzyć z ciemnymi stronami naszej historii, tymczasem prawda...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta