Nienawiść księcia świata
Zamiast odrzucać istnienie szatana, powinniśmy stanąć do walki duchowej i odkryć, że chrześcijaństwo nie jest dla mięczaków.
Szatan ma ostatnio świetną prasę. Można nim wypromować niejeden produkt czy ideę. Dla jednych stanowi on znakomity znak firmowy, który pozwala sprzedać oznaczone nim produkty (choćby napój energetyzujący), dla innych to temat na płyty, które sprzedadzą się, szczególnie jeśli zostaną oprotestowane przez katolików, dla jeszcze innych to fascynujący symbol religijny, który pozwala – dzięki lucyferycznym odniesieniom – opisać sytuację człowieka, który odrzuca Boga i sam stawia się w Jego miejsce. Jednym słowem symbol i znak doskonały.
Jest z nim jednak jeden, ale za to zasadniczy problem. W postnowoczesnym świecie szatan rozumiany jest jedynie jako „symulakrum", symbol nieodnoszący do niczego poza samym sobą, niemający nic wspólnego z jakąkolwiek rzeczywistością. Diabeł jest więc kimś na kształt Myszki Miki czy laleczek Monster High, które – poza tym, że są obleśne – to do niczego konkretnego nie odsyłają.
Dla człowieka wierzącego takie rozumienie jest fałszywe i można je uznać – posługując się starym porównaniem C.S. Lewisa – za kolejne wielkie zwycięstwo szatana, który najpierw z realnego bytu przekształcił się w kogoś nieistniejącego, a teraz zajął miejsce ważnego, ale także w istocie nierealnego, symbolu, mitu, znaku towarowego, którym wypromować można niejeden towar. Taka sytuacja – jeśli przyjąć istnienie szatana i realność świata...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta