Lewiatan z lizakiem
Fundujemy sobie społeczeństwo, w którym zanikają podstawowe więzi łączące dzieci z dorosłymi. Rodzice okazują się albo źli, albo w najlepszym razie nieudolni. Kto ich zastąpi? Oczywiście, państwo i specjaliści.
Na Grochowie, przed blokiem, w którym mieszkałem w dzieciństwie, stał orzech. Co roku, gdy tylko pojawiły się na nim zielone owoce, jeden chłopak wdrapywał się na drzewo i trząsł gałęzią, a reszta zbierała orzechy spod drzewa. Niektórzy ścierali o chodnik grubą skórę, rozbijali skorupę i jedli niedojrzałe owoce. Inni obrzucali się zielonymi kulkami albo celowali z ukrycia w przechodzących dorosłych, najlepiej pijanych facetów, których było u nas pod dostatkiem. Zwykle po kilku minutach akcji pod orzechem wybiegał na podwórko dozorca pan Szufliński z miotłą albo jakimś kijem i wrzeszcząc na nas, przeganiał z trawnika. Jeśli kogoś dopadł, mógł go zdzielić kijem po plecach. A potem skarżył się ojcu albo matce, że syn kradnie państwowe orzechy. Rodzice coś tam bąkali pod nosem, że nie wolno, ale zwykle mieli ważniejsze rzeczy do roboty.
Świat bez więzi
To jest oczywiście opowieść historyczna, która nie mogłaby się zdarzyć dzisiaj, bo właściwie żaden jej element nie istnieje. Nie ma miejskich podwórek, a jeśli są, to nie wychowują się na nich dzieci. Ludzie mniej piją, więc nie byłoby w kogo rzucać orzechami. Nie ma legendarnych dozorców z miotłą, a zwłaszcza nie ma rodziców, którzy po rozmowie z dozorcą skrzyczeliby własne dziecko. Jeśliby skrzyczeli, a sąsiad usłyszał, mogliby być podejrzani o znęcanie się psychiczne...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta