Najważniejsza powinna być jakość kształcenia
W problemie kursów dla tych, którzy nie zdali egzaminu dojrzałości, jak w soczewce skupia się istota wad polskiego szkolnictwa wyższego, które kształci dla dyplomu, a nie dla wiedzy – uważa ekspert.
Marcin Chałupka
Kursy czy „rok zerowy" dla niedoszłych maturzystów dobrze umówione i uczciwie prowadzone mogłyby przybliżać do osiągnięcia efektów kształcenia wymaganych na studiach. Zwłaszcza skoro zalegalizowano poszerzanie bazy dochodowej uczelni na certyfikowanie efektów uzyskanych poza studiami.
Oburzenie medialno-ministerialne wywołane „przyjmowaniem na studia osób bez matury" i opisane w „Rzeczpospolitej" z 8 sierpnia wymaga komentarza. Z jednej strony zarzuty „nabakierstwa" z prawem mogą być przedwczesnym uproszczeniem. Z drugiej zaś przemilczenie sprawy może jednak sprzyjać nadużyciom zaufania młodzieży czy wręcz wyłudzeniom. Przede wszystkim jednak należy wskazać, że w problemie owych „kursów" jak w soczewce skupia się istota wad polskiego szkolnictwa wyższego.
Rok zero i wolny słuchacz
Na wstępie zauważmy, że mechanizm tzw. roku zerowego rozumiany jako możliwość nabycia poza studiami kompetencji, których certyfikacja przybliżająca uzyskanie dyplomu, odbywa się już w toku studiów, jest – co do zasady – zbliżony do wprowadzonego nowelizacją Prawa o szkolnictwie wyższym (PSW) z lipca br. tzw. potwierdzania „efektów uczelnia się". Ten ciekawy pomysł, jak pobierać opłaty nie za kształcenie, ale za certyfikowanie tego, co już student skądinąd potrafi, ale co musi lub chciałby...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta