Maratończyk musi być cierpliwy
Rozmowa | Bieg to nie zawsze tylko krew, pot i łzy – mówi Henryk Szost, rekordzista Polski w maratonie, najlepszy Europejczyk w tej konkurencji podczas igrzysk w Londynie.
Rz: Zacznijmy od porażki. Próbował pan sił w biegach narciarskich, ale coś poszło nie tak.
Henryk Szost: Zacząłem się w to bawić dopiero w wieku 17–18 lat i nie mogłem złapać techniki. Mimo dużej wytrzymałości organizmu moje starty nie wychodziły zbyt dobrze. Zniechęciłem się.
Wtedy zapadła decyzja o bieganiu?
Wtedy w ogóle skończyłem ze sportem. Postanowiłem, że zajmę się szkołą, postawię na inne zainteresowania. Ale trener, który wcześniej ze mną pracował w Muszynie, skąd pochodzę, podpowiedział, że coraz popularniejsze stają się biegi górskie. A ja w okresie przygotowawczym do nart bardzo lubiłem biegać w okolicach Jaworzyny Krynickiej. Jeżeli nie narty, to może spróbujmy biegów górskich, pomyślałem. I odpaliło. Pierwszy taki bieg zaliczyłem w Dukli koło Krosna i od razu zająłem miejsce na podium. To były młodzieżowe mistrzostwa Polski – wychwycili mnie tam ludzie zajmujący się biegami górskimi i postanowiłem, że pójdę w tym kierunku. Na zasadzie zabawy.
Później przyszły biegi uliczne.
Tu już można było trochę zarobić. Im dalej, tym lepiej mi szło. W końcu poczułem, że mogę z tego żyć. Po drodze startowałem jeszcze na bieżni. Zdobywałem medale mistrzostw Polski na 5 i 10 tysięcy metrów. Moja droga biegła trochę na opak, bo zazwyczaj to z bieżni...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta