Wprowadził Kima na salony
Z chwilą, gdy prezydent uścisnął dłoń dyktatora, Korea Północna przestała być pariasem. Co Ameryka dostała w zamian, dopiero się okaże.
Atmosferę szczytu chyba najlepiej oddał północnokoreański dyktator.
– Gdy ludzi zobaczą nas w telewizji, pomyślą, że to jest scena z jakiegoś filmu science fiction – powiedział amerykańskiemu prezydentowi chwilę po tym, jak we wtorek rano po raz pierwszy spotkali się w luksusowym hotelu na wyspie Sentosa u wybrzeży Singapuru.
I rzeczywiście, jeszcze pół roku temu Trump nazywał Kima „człowieczkiem-rakietą" i groził, że uwolni przeciw jego państwu falę „ognia i gniewu, jakiej świat nie widział". To była odpowiedź na spełnienie przez Kim Dzong Una planu, który zainicjował trzy dekady wcześniej jego dziadek Kim Ir Sen: budowy wiarygodnego arsenału jądrowego mogącego zagrozić już nie tylko Japonii i Korei Południowej, ale i samej Ameryce.
Jednak we wtorek miliarder mówił już o Kimie, że jest „szlachetnym człowiekiem" i po zaledwie 45 minutach rozmów z udziałem jedynie tłumaczy uznał, że udało mu się z nim „zbudować niezwykłą relację". Przywódca Korei Północnej zachował większą wstrzemięźliwość, ale i on przyznał, że „choć przeszłość ciągnęła nas do tyłu, udało się przełamać trudności i...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta