Dziewięć gniewnych kobiet
KRZYSZTOF RAWA Mija pół wieku od chwili, gdy kobiecy tenis rozpoczął drogę do równouprawnienia. Zaczęło się od twardej nowojorskiej prawniczki, dziewiątki odważnych pań, reklamy damskich papierosów i kontraktów zawodowych za jednego dolara.
Na początku lat 70. tenis w zachodnim świecie rozkwitał. Ogłoszony dwa lata wcześniej początek tzw. ery open oznaczał oficjalne płacenie mistrzom i mistrzyniom rakiety za pracę (nieoficjalnie wynagradzano ich od lat). Był to czas narodzin nowych gwiazd, które pojawiały się na okładkach popularnych magazynów, w reklamach prasowych i telewizyjnych. Urok tenisa przemawiał do publiczności, sponsorów i mediów, ale w latach pionierskich zdecydowanie bardziej zyskiwali na tym mężczyźni.
Początek ery open nie oznaczał bowiem równego startu dla kobiet i mężczyzn. Różnice finansowe były widoczne od razu – za wygranie w 1968 roku Wimbledonu Rod Laver wziął 2000 funtów, Billie Jean King – 750. Z czasem było tylko gorzej. Panie z początku były entuzjastyczne, bo bardzo chciały się wyrwać z amatorskiej rzeczywistości: braku pieniędzy, szatni, bufetu, podróży metrem z torbami pełnymi mokrych ubrań. Wciąż startowały w drugiej lidze: rzadziej, w mniejszych miastach, za skromniejsze premie, na bocznych kortach, często bez trybun, kamer i rozgłosu. To oczywiste, że zabierały głos w tej sprawie, ale miały przeciw sobie także media.
Zderzenie ze ścianą
Punktem zwrotnym w tej coraz bardziej napiętej sytuacji stało się ogłoszenie, że w prestiżowym jesiennym turnieju Pacific Southwest Open '70 w Los Angeles (odbywającym się zaraz po wielkoszlemowym US Open)...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta