Jak del Potro zwyciężał, by wszystko stracić
Argentyńczyk Juan Martín del Potro – chyba największy z pechowców wielkiego tenisa – wrócił na turniej w Buenos Aires, by się pożegnać. Albo i nie, bo z wielkiej fortuny z winy ojca niewiele mu zostało.
W Argentynie liczą się uczucia i symbole. 8 lutego na korcie centralnym im. Guillermo Vilasa w Buenos Aires Lawn Tennis Club, miejscu znanym jako „katedra argentyńskiego tenisa", niemal dokładnie na środku siatki zawisła późnym wieczorem biała bandana. Położył ją tam po przegranym meczu z Federico Delbonisem Juan Martín del Potro, tenisista wielki, choć niespełniony. Położył, pocałował i zostawił.
Wynik nie miał znaczenia. Ważne było, że Delpo wrócił i zagrał, po 965 dniach od ostatniego meczu na trawiastych kortach londyńskiego Queen's Clubu. I znów można było zobaczyć, jak wchodzi na czerwoną mączkę przy dźwiękach „Que placer verte otra vez" („Miło cię znów widzieć"), piosence napisanej przez Ciro, muzycznego kumpla tenisisty.
Tenisowe party było radosne i zarazem nostalgiczne. Świętowano powrót będący, jak każdy się domyślał, także pożegnaniem tenisisty z argentyńskimi kibicami. Kilkutysięczny stadion wypełniony był po brzegi. Delpo zapowiedział ten start z miesięcznym wyprzedzeniem, poprosił organizatorów o dorzucenie do dzikiej karty 80 biletów dla rodziny i przyjaciół z Tandil.
Pierwszy raz w zawodowej karierze syna na meczu zjawiła się więc mama tenisisty Patricia. Na widowni była młodsza siostra Juana Martina – Julieta, a także legenda argentyńskiego tenisa Gabriela Sabatini, kapitan drużyny daviscupowej Guillermo Coria, wielu...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)

