Będzie coraz trudniej podwyższać ceny

autor zdjęcia: mat. pras.

źródło: Rzeczpospolita

Przyspieszenie inflacji wygląda na efekt wzrostu cen energii – uważa Marcin Mazurek, główny ekonomista mBanku.

Latem wydawało się, że inflacja w Polsce już się stabilizuje. Tymczasem we wrześniu znów mocno podskoczyła, do 17,2 proc. Skąd ten kolejny zryw inflacji?

To było dość tajemnicze zjawisko. Jasne jest, że gospodarka hamuje, co powinno bilansować popyt i podaż. Napięcia w łańcuchach dostaw, które windowały ceny dóbr trwałego użytku, zelżały. Na rynku pracy widzieliśmy w lipcu przyspieszenie wzrostu płac, ale stały za tym czynniki przejściowe. Wygląda na to, że spowolnienie weźmie górę i wzrost płac będzie hamował. Z tego tytułu presji inflacyjnej też więc nie powinno być. W tej sytuacji przyspieszenie inflacji wygląda na efekt wzrostu cen energii. Firmy przerzucają wyższe koszty na ceny końcowe, a popyt jeszcze nie jest tak słaby, żeby to uniemożliwić. Firmy widzą, że rząd będzie wspierał konsumenta, widzą przestrzeń do podnoszenia cen. Najważniejsze jest teraz pytanie, jak długo ta przestrzeń będzie otwarta. Moim zdaniem jeszcze tylko przez kilka miesięcy, ale przyznaję, że opieram się raczej na wyczuciu niż na twardej nauce.

Przyspieszenie inflacji bazowej, nieobejmującej cen energii i żywności, z niespełna 10 proc. do 10,7–10,8 proc. to skutek tego przerzucania przez firmy rosnących kosztów na ceny ich towarów i usług? Co miałoby ten proces zatrzymać?

O inflacji można myśleć...