Papież urzędu
Pontyfikat Benedykta XVI przypadł na niezwykle trudny czas. Masowe spotkania, wielkie imprezy nie były w jego stylu. Nie oznacza to, że nie naznaczył Kościoła swoją osobowością – pisze publicysta.
Tsunami skandali seksualnych, finansowej nieprzejrzystości, niezałatwionych w ostatnich latach życia Jana Pawła II spraw uderzyło w Kościół z ogromną siłą. Joseph Ratzinger, jeszcze jako kardynał, pisał: „Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron”. „Ile brudu jest w Kościele, i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Niego! Ileż pychy i samouwielbienia!”. A w homilii podczas mszy św. inaugurującej jego własny pontyfikat, prosił, by modlić się za niego, aby „nie uciekał z obawy przed wilkami”. Trudno o mocniejsze ukazanie, jak postrzegał wyzwania stojące przed sobą Benedykt XVI.
Dla wielu kardynałów – szczególnie z krajów, gdzie skandale seksualne zaczęły już pustoszyć Kościół – nie było tajemnicą, że to właśnie Ratzinger przygotował dokument zatwierdzony w 2001 r. przez Jana Pawła II, który nakazywał przekazywanie wszystkich przypadków wykorzystywania seksualnego osób poniżej 18 r. życia przez księży katolickich do Kongregacji Nauki Wiary, której był prefektem. To oznaczało ograniczenie możliwości tuszowania pewnych spraw. Oni oczekiwali...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta