Toksyczny mit jednej listy
Zamiast kłótni o wspólny start dużo ciekawsza byłaby propozycja opozycyjnego gabinetu cieni.
Idea jednej listy opozycyjnej w najbliższych wyborach parlamentarnych zdaje się mieć więcej głów niż mityczna hydra. I zamiast zajmować się dyskusją, co partie opozycyjne mogą wspólnie zaproponować wyborcom, by pokonać PiS, po raz kolejny przez media przetacza się dyskusja, kto jest winny, że nie będzie wspólnej listy opozycyjnej. Padają oskarżenia o zdradę demokratycznych ideałów, wspomaganie PiS i przedkładanie własnych ambicji ponad dobro ogółu, dobro, które dodajmy do tej pory nigdzie nie zostało zdefiniowane we wspólnym programie.
Tymczasem najprostsza odpowiedź na pytanie, kto jest winny temu, że nie będzie wspólnej listy, brzmi: ten, kto ją zaproponował. Jest ona bowiem sprzeczna nie tylko z naturą demokracji partyjnej, ale także ze zdrowym rozsądkiem i doświadczeniem. Pisałem już na tych łamach, że ideę wspólnej listy opozycyjnej wypróbował Grzegorz Schetyna w najbardziej sprzyjających okolicznościach, czyli w wyborach do europarlamentu, i je przegrał. Krytycy odpowiadali, że lista opozycyjna nie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta