Lear i klątwa Łomnickiego
Jan Englert jest w znakomitej formie. Jednak reżyser Grzegorz Wiśniewski ostatecznie nie zrewanżował się dyrektorowi artystycznemu Teatru Narodowego szansą na wielkiego „Króla Leara”.
Na początku mamy mocny obraz spartaczonej budowy wielkiego królestwa, widok zaś katastrofy nagle przerwanych rządów dopełniają sterty płyt rozrzucone w bezładzie i zalane raczej niespodziewanym wybuchem wulkanicznej lawy („nasz naród jak lawa”?).
Scenograf Mirek Kaczmarek przedłużył proscenium dużej sceny Narodowego o kilka pierwszych rzędów, okno sceny zabudował falistymi plastikowymi płytami, które przy zmianach światła raz są zardzewiałe, a innym razem efektownie prześwitują, eksponując liszaje błota.
Tymczasem zza gruzowiska wychodzi Edmund (Przemysław Stippa), bezceremonialnie zapinając rozporek, bo właśnie skończył chędożyć jedną z córek króla. Nie tracił czasu na ogłoszenie testamentu Leara, bo to przecież zwykłe pieprzenie. Dobrze wie, że na dworze interesy załatwia się przez łóżko. On ma realny plan zdobycia władzy oraz zemsty jako pomijany i lekceważony dotąd bastard hrabiego Gloucestera (Jan Frycz), który matkę Edmunda ograniczył do roli seksualnego naczynia.
Nagła katastrofa Leara
Jan Englert wkracza na scenę w czarnym garniturze, przepasany opalizującą szarfą. Jego miłością była i jest władza, dlatego, oddając ją, znajduje się w ewidentnej żałobie. Wciąż władczy i patriarchalny. Akty dziedziczenia wręcza zięciom, a nie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta