Różowy podatek tylko dla kobiet
Może zamiast skupiać się na wyższych cenach płaconych przez kobiety, lepiej zmniejszać lukę płacową między płciami? – pisze publicysta ekonomiczny.
Damska odzież jest zawsze droższa od męskiej, podobnie jak obuwie. Do rachunku dochodzą dodatki, np. torebki i torby, które potrafią być niebotycznie drogie, chociaż koszt ich wytworzenia jest relatywnie niski. Jeszcze „cudowne” maści kosztujące majątek, fryzjer, manikiur, krawcowa…
Karna marża nakładana na kobiety i dziewczyny ma uzasadnienie – ze świecą w ręku szukać pań w dowolnym wieku, które nie chciałyby wyróżnić się korzystnie na tle innych. Za efekt „wow” duża część gotowa jest wydać każde pieniądze. Czemu z tego nie korzystać?
Wydzieranie pieniędzy od kobiet, w ogromnej części na ich własne życzenie, ma nazwę. O procederze mówi się od 30 lat „różowy podatek” (pink tax), choć po polsku lepsze jest słowo haracz. Z regularnym podatkiem nakładanym przez rządy nie ma oczywiście nic wspólnego, ale efekt w formie haraczu pobieranego przez producentów i kupców jest podobny.
Koncept różowego podatku narodził się w Kalifornii, gdzie w 1995 r. legislatura stanowa uchwaliła ustawę ws. zniesienia podatku od płci (Gender Tax Repeal Act) wymierzoną w dyskryminację cenową w usługach świadczonych kobietom. Jak można było się spodziewać, jedyny realny skutek przepisów ograniczył się do oficjalnego potwierdzenia znanych praktyk i faktów.
Komisje senatu Kalifornii...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta