Dwa remedia na wirtualny lincz
O ile w świecie realnym panuje powszechna zgoda, że samosądy są niedopuszczalne, o tyle sprawa ma się zupełnie inaczej w przestrzeni internetowej.
Ostatni lincz odbył się w Polsce w 2005 roku – mieszkańcy wsi Włodowo zlinczowali lokalnego recydywistę terroryzującego wieś. Sprawcy samosądu zostali skazani, a następnie ułaskawieni, co symbolicznie zamknęło sprawę. O ile panuje powszechna zgoda, że samosądy są niedopuszczalne, o tyle sprawa ma się zupełnie inaczej w przestrzeni internetowej, w której wirtualnie wolno zlinczować – z drobnymi wyjątkami – zupełnie bezkarnie za cokolwiek i kogo bądź. Taki wirtualny lincz zwykło się nazywać hejtem, ten zaś pozostaje bezkarny, a ofiara zostawiona sama sobie.
Przyjemność znieważania
Obowiązujący kodeks karny wprowadza odpowiedzialność za zniewagi i obelgi, ale tylko te kierowane na symbole państwowe lub religijne albo na grupy etniczne, narodowościowe. Z oskarżenia prywatnego możemy również ścigać każdego, kto nas pomawia. Oprócz tego istnieje ochrona dóbr osobistych na gruncie prawa cywilnego. Teoretycznie istnieje więc ochrona prawna, która praktycznie jest iluzoryczna.
Po pierwsze, hejtowanie nie zawsze jest zniewagą. Wyobraźmy sobie hejt na sąsiedzie przyłapanym na niesprzątnięciu po swoim czworonogu. Powszechnie – a przynajmniej w społecznościach wielkomiejskich – panuje zgoda co do tego, że po swoim pupilu się sprząta. Sąsiad przyłapany na naruszeniu tej normy społecznej może z łatwością stać się ofiarą dziesiątek wpisów typu: „flejtuch”, „a w windzie zawsze...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)