Refundacja a ochrona patentowa – mniej mitów, więcej faktów
To prawda: minister zdrowia nie jest od badania spraw patentowych. Ale właśnie dlatego nie może zakładać, refundując odpowiednik dla leku opatentowanego, że nie będzie sporu, a w konsekwencji braku leku w obrocie.
W tekście mecenasa Dawida Sierżanta pt. „Refundacja a ochrona patentowa – kilka faktów i mitów”, mimo tytułu zapowiadającego demitologizację tego tematu, wykreowane zostały niestety nowe mity, a zniknęły niektóre fakty. Zgadzając się z autorem, że należy oddzielać informacje o prawie od „publicystycznej retoryki”, chciałabym odnieść się do podniesionych przez niego argumentów.
Podzielam opinię autora, że „Obowiązkiem państwa jest zapewnienie pacjentom dostępu do skutecznych terapii w racjonalnej cenie – a to wymaga równowagi między zachętami patentowymi a interesem publicznym”. Zarówno leki oryginalne, wynalezione i przebadane przez firmy innowacyjne, jak i leki kopiujące te rozwiązania zwane lekami odtwórczymi czy generykami są potrzebne w systemie ochrony zdrowia. Dzięki wynalazcy leczenie staje się możliwe albo jest znacznie ulepszone, a dzięki odpowiednikom wprowadzanym na rynek po wygaśnięciu monopolu wynalazcy, leczenie to staje się tańsze dla systemu i pacjentów. Ale jeśli minister zdrowia będzie się dopuszczał naruszeń praw z patentu czy dodatkowego świadectwa ochronnego znajdujących zastosowanie wobec leków oryginalnych, to żadnej równowagi nie będzie. Do tego deprecjacja leków oryginalnych (pobrzmiewa w tekście zarzut rzekomego braku właściwości terapeutycznych) uderza także w ich odpowiedniki bazujące przecież...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)