Kiedy znak towarowy przestaje wyróżniać
Niektóre marki padły ofiarą własnej popularności. Weszły do języka potocznego i ich właścicielom nic już po nich
Nie od dziś wiadomo, że przedsiębiorcy zastrzegają znaki towarowe, bo chcą na tym zarobić. Dzięki rejestracji znaku przez odpowiednią instytucję (np. polski Urząd Patentowy) właściciel zyskuje swoisty monopol na jego używanie. Terminem właściciel posługujemy się tu oczywiście umownie, bo w ściśle prawnym znaczeniu przedmiotem własności może być jedynie rzecz. Monopol też nie jest tu idealnym określeniem, gdyż wyłączność na używanie znaku dotyczy tylko wybranych towarów i usług, nie mówiąc już o tym, że są też pewne wyjątki. To jednak szczegóły. Zasadą jest, że zarejestrowanego znaku – którym mogą być np. pojedyncze słowa albo jakaś ich kombinacja – wolno używać tylko za zgodą uprawnionego.
Gdy sukces przerasta oczekiwania
Oczywiste jest, że znak im bardziej popularny, tym dla uprawnionego lepiej. Większa rozpoznawalność oznaczenia i bagaż korzystnych skojarzeń, jakie wiąże z nim klientela, to dla przedsiębiorcy żywy pieniądz. Zdarza się jednak i tak, że użytkownicy przenoszą oznaczenie na sam produkt. Innymi słowy, zamiast mówić o wyrobie „x” opatrzonym znakiem „y”, zaczynają mówić po prostu o produkcie „y”.
PrzykładW drugiej połowie ubiegłego wieku furorę zrobiły znakomite tusze i nasycane nimi pisaki. Widniał na nich znak towarowy „Flo-master”.
Choć samo oznaczenie dawno już poszło w zapomnienie, to do dziś w Polsce
...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta