Kraj schyłku i melancholii
Andrzej Stasiuk mówi o literackim państwie, którego jest prezydentem, nowej powieści i jej bohaterze, Polaku do szpiku kości
Słychać przeciągły gwizd i owce zawracają. Biegną w dół zbocza, ku rzece i drodze. Stoją przy niej kamienne kapliczki. Przypominają, że Wołowiec był kiedyś wielką łemkowską wsią.
– Dziadek mojego sąsiada chodził pracować na Węgry – mówi Andrzej Stasiuk. – Brał kosę na ramię i wędrował przez Karpaty aż pod Budapeszt. Kawał drogi, ale się opłacało. Sianokosy zaczynały się tam już w czerwcu. Legenda jest taka, że trzeba było pić palinkę i jeść słoninę. Wtedy się wytrzymywało 12 godzin w palącym słońcu niziny węgierskiej.
Tworzenie nowych światów
Siedzimy przed drewnianym domem, w którym Stasiuk pracował nad „Taksim”, pierwszą od dziesięciu lat powieścią. Jest wrzesień, czas rykowiska. Po zmierzchu i przed świtem jelenie-byki wyzywają rywali na pojedynek. Można otworzyć wino słowackie albo węgierskie, usiąść na ganku, wpatrywać w granatową linię gór i słuchać nocy. Teraz jednak zbliża się południe, wokół cisza, wzrok sięga daleko. Włączam dyktafon i zwracam uwagę, że w „Taksim” Stasiuk powraca na ukochaną Słowację, do Rumunii i na Węgry, a więc w strony opisane w „Jadąc do Babadag”.
– Ależ ja się z nimi ani na chwilę nie rozstałem – odpowiada. – Niektórzy całe życie piszą o Paryżu. A ja mieszkam tutaj i piszę o górach, które zostały przeorane przez historię. Na tym zresztą polega ich seksapil. Łemkowie musieli odejść, ich domy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta