Surfować na fali życia
Rozmowa: Tomasz Stańko, wirtuoz trąbki, o wpływie ojca, początkach kariery i jazzie w PRL
Rz: W 1942, roku pana urodzenia, chyba nikt nie myślał o jazzie?
Tomasz Stańko: Wojna zmiotła wszystko na drugi plan. W Europie tylko w Skandynawii grały big-bandy i swingowano jak w Ameryce. Dlatego skandynawscy jazzmani nie byli tak zapóźnieni jak w innych krajach.
Pamięta pan wojnę?
Nie, ale wiem, że rodzice raz cudem wywinęli się z łapanki i ulicznej egzekucji. Tata wybronił się znajomością niemieckiego i zatrudnieniem w rzeszowskim urzędzie miejskim, gdzie był prawnikiem. Mieliśmy też w domu nalot. Mama opowiadała, że esesman zagrał na fortepianie, zadumał się, pogłaskał mnie po głowie i poszedł.
Fortepian pana uratował?
Muzyka. Była pasją ojca. Zrezygnował z uprawiania jej zawodowo ze względu na wilcze prawa panujące w środowisku muzyków klasycznych. Mówił, że to są ludzie okrutni, silni, pazerni, drapieżni. Wirtuoz musi być zbudowany z żelaza, betonu i puchu. Tak mówią w Hollywood. Ojciec był jak puch. Ale grywał w Operze Krakowskiej pod Kazimierzem Kordem. Krytycy pytali go o zdanie. Znajdował ślady swoich opinii w recenzjach.
Czym przypomina pan ojca?
Myślę, że tak jak on znam się na sztuce. Wiem, jakie talenty są we mnie najważniej- sze i jak je kształtować. To raczej intuicja niż wiedza. Świadomość. Jestem też tolerancyjny dla innych. Ojciec nie był zły, że zacząłem jazzować. Załatwił mi lekcje u...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta