Nawet botoks nie pomoże Unii
Herman Van Rompuy, nowy prezydent UE, to zaprzysięgły federalista, zwolennik skasowania symboli narodowych na rzecz unijnych – pisze publicysta
Gdy traktat lizboński przepchnięto kolanem, budżetowym szantażem zmuszając Irlandczyków do zagłosowania na „tak”, gdy niemiecki Trybunał Konstytucyjny wydał orzeczenie, a Lech Kaczyński i Vaclav Klaus dokument podpisali, zapanowała euforia. Obsadzenie dwóch nowych, wysokich stanowisk – przewodniczącego Rady Europejskiej oraz wysokiego przedstawiciela ds. zagranicznych – było pierwszym praktycznym sprawdzianem, jak traktat działa i co może dla nas oznaczać.
Upadek kandydatury Blaira
Z ust zwolenników traktatu słyszeliśmy mantrę, że traktat lizboński zapewni Unii spójność poglądów m.in. w polityce zewnętrznej. Nikt jednak nie potrafił wyjaśnić, dlaczego samo powołanie nowych instytucji i stanowisk miałoby tworzyć nową jakość i zapewniać jedność. Przecież przewodniczący Rady Europejskiej i wysoki przedstawiciel formalnie są jedynie koordynatorami i organizatorami, a w najlepszym wypadku – poszukiwaczami kompromisu.
Do stworzenia wspólnej polityki nadal potrzebna jest wola wszystkich lub większości państw członkowskich, a tej w niektórych dziedzinach dramatycznie brakuje. Na przeszkodzie stoją realne różnice interesów oraz wizji rozwoju UE. Te różnice mogłyby być skutecznie łagodzone, gdyby na czele Rady i unijnej polityki zewnętrznej...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta