Szybko odjedziemy do domu
Justyna Kowalczyk o złotym biegu na 30 km, wspaniałym finiszu oraz dzisiejszym powitaniu w Warszawie
Rz: Ten bieg wyglądał tak, jak miał wyglądać?
Justyna Kowalczyk: Podium było takie, jak myślałam, że będzie, nie byłam tylko pewna kolejności.
Złoty medal to dla pani niespodzianka?
Nie sądziłam, że go tu zdobędę. Naprawdę. I nie była to z mojej strony asekuracja. Chciałam tylko pobiec najszybciej, jak potrafię i walczyć z całych sił.
Pani serwismeni mówili, że już od rana unosiła się powietrzu atmosfera niezwykłości zwiastująca wielkie rzeczy. Nie miała pani przeczucia, że to będzie niezwykły dzień?
Wiedziałam, że czeka mnie morderczy dystans, nie ukrywam, byłam zdenerwowana, choć nie przejawiało się to tym, że ustawiałam wszystkich dookoła. Byłam skoncentrowana na tym, co mam do zrobienia.
To nie był sprint, tylko bieg na 30 km, ale druga na mecie straciła do pierwszej zaledwie 0,3 sekundy...
Czasami to się zdarza i na takim dystansie. Na igrzyskach w Turynie, gdzie trasa była znacznie cięższa, przegrałam złoty medal o 1,2 sekundy. Też niewiele.
Walczyłyście z Bjoergen na ostatniej prostej ramię w ramię, kijek w kijek. Czy jakieś myśli przebiegają wtedy przez głowę?
Nic nie widziałam, nie czułam. To był finisz do upadłego.
Pani trener Aleksander Wierietielny powiedział, że na początku to był spacer, nie bieg. Co pani na to?
Niech trener nie przesadza. Przecież to ja byłam najczęściej...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta