2010 – rok sondażowych nieporozumień
Prawie wszyscy w Polsce uważają, że poparcie dla PO jest w sondażach zawyżone, a dla PiS zaniżone. Lepiej więc, aby korekt badań dokonywały kompetentne sondażownie, a nie dziennikarze – pisze socjolog z Uniwersytetu Gdańskiego
W ustroju demokratycznym nie jest bez znaczenia to, jaka jest jakość pomiaru opinii publicznej. Pewien niewielki margines błędu można uznać za dopuszczalny, wynikający z samej istoty badania jedynie części populacji (próby), a nie jej całości. Gdy jednak sięga on kilkunastu procent, a takie sytuacje nie tylko wystąpiły w tegorocznych kampaniach wyborczych, ale wciąż występują (np. poparcie dla PO waha się w tym samym czasie od 38 do 54 proc.), to rodzi to wiele nieporozumień, a nawet niebezpieczeństw (wspomina o tym Piotr Semka w komentarzu pt. „I w co tu wierzyć?” w „Rz” z 23 grudnia 2010 r.).
Podmioty sprawujące władzę i podejmujące ważne dla kraju decyzje otrzymują nieprawdziwe informacje, a my wszyscy – odbiorcy wyników tych badań – zaczynamy traktować je z coraz większym pobłażaniem, a w końcu lekceważeniem.
Realizatorzy badań sondażowych zdają się sprawiać wrażenie, że przeoczyli przełom, jaki dokonał się co najmniej kilkanaście lat temu we wszelkich badaniach reprezentacyjnych. Źródłem tego przełomu był i jest postęp technologiczny, stwarzający nieznane wcześniej możliwości gromadzenia i przetwarzania dużych zbiorów danych.
Korzystać z danych
Tych danych o wielu populacjach, także o populacji wyborców w...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta