Są i tacy, co chodzą normalnie
Kenijczycy wygrywają wszystkie biegi, w których uczestniczą. Dlatego niektóre kraje, np. Holandia czy Włochy, ograniczają liczbę biegaczy z tego kraju dopuszczanych do zawodów
Droga z Eldoret do Kapsabet biegnie wśród ogromnych plantacji kukurydzy i zboża przetykanych jeszcze większymi połaciami łąk, na których za dnia pasą się krowy. Za Chebarbar teren robi się bardziej górzysty, kawałek dalej droga skręca w kierunku Nandi Hills, skąd pochodzi większość kenijskiej herbaty.
Zbliża się 6 rano, za chwilę rozpocznie się podrównikowy seans rozpalania światła. To potrwa najwyżej kilka minut, ciemności nagle wessie ziemia, słońce triumfalnie pokaże się nad drzewami i będzie jasno. Dwanaście godzin później dokładnie tak samo nagle światło zgaśnie. Żadnych powolnych ruchów, przebłysków i ściemniania. Słońce wschodzi, słońce zachodzi – kilka minut i po wszystkim. I tak codziennie przez 365 dni w roku.
Ale dziś słońce jeszcze nie wygrało z księżycem. Gęsta mgła zalega w dolinach, miejscami samochód musi mocno zwolnić, by nie wpaść na nieoświetlonego rowerzystę, osiołka albo krowę, która zeszła z pastwiska. Wzdłuż drogi co chwila migają fosforyzujące paski dresów, ortalionów i butów biegaczy. Biegnące sylwetki migają w reflektorach samochodu jak ludzkie ćmy. Tak wcześnie zwykle pojedynczo, rzadziej w kilkuosobowych grupkach – posuwają się jednostajnym rytmem wzdłuż drogi.
Jestem w centrum Rift Valley – rejonie Kenii, gdzie karierę można zrobić w dwóch dziedzinach: hodowli krów i biegach...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta