Ulubiona broń Obamy
Amerykanie szkolą więcej operatorów dronów – samolotów bezzałogowych – niż pilotów myśliwców i bombowców razem wziętych
Jacek Przybylski z Waszyngtonu
Czy to ptak? Samolot? A może Superman? Nie. To superdron. Tak mogłaby się zaczynać bajka o amerykańskim superbohaterze XXI wieku. Tym razem zamiast narażać własną skórę, będzie on jednak ratował świat za pomocą dżojstika, siedząc wygodnie w fotelu przed wielkim monitorem kilka tysięcy mil od miejsc opanowanych przez „wrogów ludzkości".
W zupełnie niebajkowym świecie, za rządów administracji Baracka Obamy, takie akcje dzieją się praktycznie każdego tygodnia. I trudno dopatrywać się w nich jakiegokolwiek bohaterstwa. Dla agentów CIA oraz żołnierzy zdalnie obsługujących bezzałogowe samoloty, którzy po analizie wyświetlanych na monitorach zdjęć pociągają za spust wyzwalający serię śmiercionośnych eksplozji na innym kontynencie, to po prostu codzienna praca. Nie narażają swojego życia, a po zakończeniu zmiany mogą po prostu wyjść z wojny do domu. Po zakończonej sukcesem akcji w Pakistanie mogą też opuścić znajdującą się niedaleko Las Vegas bazę i spróbować szczęścia w kasynie lub zabrać rodzinę na wycieczkę do Wielkiego Kanionu.
Nie oznacza to jednak, że traktują oni swoje operacje jak grę komputerową. – Olbrzymi kontrast między życiem wojennym a prywatnym, a także możliwość bardzo dokładnego obejrzenia konsekwencji swoich akcji, powoduje, że wśród operatorów dronów odnotowujemy nawet wyższy wskaźnik...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta