Islandia. Zamrożony kryzys
Islandia powoli wychodzi z największego kryzysu w historii. Nie ma już agresywnych banków
Samochody terenowe, przechodnie w markowych ciuchach, eleganckie sklepy – to nie jest obraz kraju pogrążonego w kryzysie. A tak wyglądały ulice Rejkiawiku w środku największej zapaści finansowej. Na ulicach stolicy nie widać było biedy, bo jej w Islandii po prostu nie ma. – Przed upadkiem była jednym z najbogatszych państw świata. Więc nawet jak zbiednieliśmy, to ciągle żyjemy powyżej średniej – mówi Thor Saari, ekonomista, polityk opozycyjnej partii Hreyfingin (Ruch). Zgodnie z nordycką tradycją państwo socjalne było zawsze dobrze rozwinięte i nawet gdy zbiedniało, to bankrutów nie wyrzuca się z domów.
Do największego kryzysu w historii doszło cztery lata temu. 6 października 2008 r. premier Geir Haarde wygłosił orędzie telewizyjne, w którym zaapelował do Boga o ocalenie wyspy. Do kryzysu doprowadziły trzy banki. Nie sposób dokładnie zrozumieć, co i dlaczego robiły. Najkrócej ujął to amerykański dziennikarz Michael Lewis w swojej książce „Bumerang. Podróże po nowym trzecim świecie". Przytacza opis, który usłyszał od islandzkiego rozmówcy. „Załóżmy, że ja mam psa, a ty masz kota. Umawiamy się, że mój pies kosztuje miliard dolarów i twój kot kosztuje miliard dolarów. I sprzedajemy je sobie nawzajem za tę cenę. Teraz już nie jesteśmy właścicielami zwierząt domowych, ale islandzkimi bankami". Lewis, nie on jedyny, poświęcił...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta