Mistrz autokreacji, kiczu i sprytu
„Wielki Liberace" to historia genialnego showmana. Nam szczególnie bliskiego, bo na imię miał Władziu.
Steven Soderbergh nie nakręcił pełnej biografii pianisty i idola niemal wszystkich Amerykanek. Skupił się na jego burzliwym związku z młodszym o 40 lat Scottem Thorsonem, który obok matki był chyba największą miłością Liberace. Po pewnym czasie znudził się nim, tak jak każdym luksusowym przedmiotem, których miał tysiące w swoim imponującym domu z basenem w kształcie fortepianu.
„Wielki Liberace" nie jest też filmem o miłości gejowskiej. To opowieść o niszczącej sile uczucia, która może zburzyć każdy związek, a także o zauroczeniu wielkim światem, jakiego doznaje chłopak z prowincji. Scotta świetnie zagrał Matt Damon, ale znalazł się na straconej pozycji wobec Michaela Douglasa, który genialnie wcielił się w Liberace. Pokazał mistrza autokreacji, kiczu, kabotyństwa, ale i sprytu w sztuce oraz biznesie.
Jak w Disneylandzie
Liberace mawiał o sobie: „Jestem jednoosobowym Disneylandem" albo: „Nie daję koncertów, lecz tworzę show". Do historii przeszła jego riposta na pytanie, czy przejmuje się krytycznymi recenzjami: „Płaczę cały czas w drodze do banku". U szczytu sławy zmodyfikował ją: „Już nie płaczę więcej w drodze do banku, po prostu ten bank kupuję".
Taki jest w filmie Soderbergha. A jednak powstał portret niepełny. Współczesnego widza mogą bawić estradowe płaszcze podbite drogimi futrami, cekiny i żaboty. To była...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta