Ręce w błocie i we krwi
W niedzielę odbędzie się najsłynniejszy z klasyków Paryż–Roubaix. Raj dla widzów, piekło dla kolarzy.
W 1985 r. amerykańska telewizja CBS po zakończeniu wyścigu wzięła na spytki holenderskiego kolarza Theo de Rooija. Prowadził długo w ostatniej fazie klasyku, ale przegrał. Przed kamerą stanął cały w błocie, klął jak szewc. – Co za paskudny ten wyścig! Czuliśmy się jak zwierzęta, nie mieliśmy czasu się wysikać, robiliśmy więc w majtki. Jechaliśmy w błocie, ślizgaliśmy się. To było jedno wielkie gówno – mówił. Dziennikarz nie dał się zbić z tropu. – Wrócisz tu za rok? – zapytał. – Oczywiście, to najpiękniejszy wyścig świata – usłyszał odpowiedź.
Język historii
Jeszcze nie wiadomo, jaka w niedzielę będzie pogoda i jakie w związku z tym trudności napotkają kolarze. Czy bardziej przeszkodzi im – jeśli będzie słońce – zasłaniający drogę kurz, czy błoto, jak prawie 30 lat temu de Rooijowi, a może i śnieg, co czyni ten wyścig rosyjską ruletką. Jedno jest pewne – nie zabraknie odcinków brukowanych. One są zawsze, raz mniej, raz więcej. W 1962 r. organizatorzy wyznaczyli przejazd przez zaledwie 26,1 km kocich łbów, najmniej w historii. Najwięcej było 30 lat później – 57,7 km. W tym roku pojawi się 28 brukowanych sektorów, łącznie 51 km. To kocie łby, w niektórych miejscach mające wartość muzealną i zachowane tam tylko na potrzeby klasyku, stworzyły legendę wyścigu. Innego niż wszystkie.
„Piekło północy", „Niedziela w piekle",...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta