Mała Mołdawia z jajami
Jak wielkie trzeba mieć jaja w polityce, ile odwagi, by zachować się jak maleńka Mołdawia, na pozór kraj wystraszony oraz postsowiecki i palnąć między oczy kremlowskiemu Nr 4, czy 5, wicepremierowi Dymitrowi Rogozinowi, co miało miejsce 9 maja w Kiszyniowie. Palnąć i czekać, aż pysk spuchnie. Na oczach świata na dodatek.
O Mołdawii sami jej obywatele mówią, że to państwo zachowuje się, jakby go nie było. Siedzi cicho jak mysz pod miotłą, licząc, że Putin go nie dojrzy, ale kilka dni temu, w tak hucznie obchodzony pod murami Kremla Dzień Zwycięstwa, zdecydowało się na odruch godny lwa.
Rogozin wybrał się do Naddniestrza oficjalnie w celu wzięcia udziału w uroczystościach państwowych i przeprowadzenia wizytacji inwestycji, które prowadzi tam za rosyjskie pieniądze lokalna władza. Tajemnicą poliszynela był jednak inny cel eskapady wicepremiera. Znany z ciętego języka i radykalnie nacjonalistycznych poglądów Rogozin miał przywieźć do Moskwy pudła...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta