Paradoksy „Idy”
Przeszłość w obrazie Pawlikowskiego jest dramatem jednostkowej tożsamości, a historyczność pełni w nim rolę służebną, a nie nadrzędną – pisze historyk i publicysta.
Obecnie reaktywowana i namiętna dyskusja wokół „Idy", która jest głównie spowodowana jej kolejnymi sukcesami zagranicznymi, każe nam zastanowić się nad tym, co to oznacza. I co właściwie mówi o polskiej debacie intelektualnej.
Jest to ciekawe, tym bardziej że film Pawła Pawlikowskiego to chyba jeden z nielicznych polskich filmów, gdzie zainteresowanie krajowych widzów dość skutecznie rozminęło się z temperaturą sporu, pochwałami międzynarodowymi i o wiele większą zagraniczną oglądalnością. Zresztą to niejedyna anomalia, jaką przyniosła „Ida". Drugą jest właśnie sam poziom ataków, jakie w Polsce przypuszczono na obraz. Krytyka bowiem tego filmu pochodziła z przeciwnych biegunów i zazwyczaj była dość absurdalna.
„Idzie" zarzucano raz, że jest antypolska, innym razem, że ukrycie lub niechcący antysemicka, a przede wszystkim utrwalająca zgubny stereotyp żydokomuny. Z jednej strony film miał być artystyczną kontynuacją tez rodem z książek Jana T. Grossa, z drugiej – sprytnym (nawet jeśli nieświadomym) zamknięciem tematu poprzez sprawiedliwe obdzielenie historycznymi winami Żydów i Polaków.
Dlatego w zgiełku tych przeróżnych analiz, czasem mocno przeintelektualizowanych (w czym brylowała lewicowa krytyka), chciałbym wrócić do podstawowej tezy, którą postawiłem niegdyś odnośnie do „Idy", i spróbować ją...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta