Kiełbasa niezwyczajna
Chociaż wszędzie, bez względu na wielkość miasta czy wsi, gra się, żeby wygrać, to mam wrażenie, że w tych mniejszych miejscowościach jest coś takiego fajnego. Nie chodzi tylko o to, żeby kibic znał ciebie, ale też żebyś ty znał jego – mówi Grzegorz Piechna, były piłkarz Korony Kielce.
Rz: Kibice pytają, co się dzieje z Piechną. No to ja pana pytam.
Grzegorz Piechna: Jeszcze ktoś o mnie pamięta? To miłe. Węgiel wożę.
Jak to, węgiel?
Normalnie. Mamy z żoną skład węgla na podwórku w Opocznie. Przywożą go ze Śląska, a ja rozwożę po okolicy. Czasami i 60 km od Opoczna. Jestem sam sobie kierowcą, kierownikiem, ładowaczem z łopatą w ręku. Normalna praca od rana do wieczora, która daje mi żyć, której się ani nie brzydzę, ani nie wstydzę.
Brudna robota...
Ale ręce mam czyste.
Mam na myśli co innego. Nie łatwiej byłoby zostać przy piłce?
Jakoś nie miałem propozycji. Nie trenuję żadnej drużyny, gram sam rekreacyjnie, z kolegami w Opocznie. Ćwiczę też z 14-letnim synem. Takie formy kontaktu z piłką mi wystarczą. Jak się ma 40 lat, nie można już myśleć jak 20-latek.
Ale na mecze pan chodzi?
Jestem dość często na meczach Korony w Kielcach. Tam czuję się naprawdę dobrze, u siebie, mimo że ostatnio spotkała mnie tam przykrość. Przed meczem z Legią siedziałem w samochodzie na światłach, kiedy jakiś typ dał mi fangę w nos. Tak bez powodu. Nim się zorientowałem, rozpiąłem pasy i wyszedłem z auta, ten wariat z jakimś kolegą chcieli się bić. Kiedy zorientowali się, że to ja, powiedzieli tylko: o rany, to Piechna. I uciekli. Przeprosiliby...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta