Z tej mąki wyjdzie zakalec
Opcja rządząca zrobiła chyba wszystko, by przy naborze do Sądu Najwyższego zniechęcić najlepszych kandydatów i by na placu boju pozostali wyłącznie (lub prawie wyłącznie) ci „właściwi" – polemizuje sędzia.
Do napisania artykułu zainspirował mnie znów felieton redaktora Tomasza Pietrygi, poświęcony tym razem przesłuchaniom kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego, pt. „KRS: test na znajomość z królikiem". Streszczając jego wywody: dotychczasowa działalność Rady nie wskazuje jeszcze na zbytnie uzależnienie od polityków, ale traci ona szansę na udowodnienie swej niezależności, rezygnując z jawnych przesłuchań kandydatów. Kończy ten wywód pan redaktor smutną konstatacją, że: „Komuś zabrakło odwagi, by zrobić ten krok. Szkoda. Okazuje się, że znowu jest tak, jak było".
Redaktor Pietryga się myli. Choć wysłuchania kandydatów w KRS nie były dotąd jawne, to akurat w wypadku Sądu Najwyższego kandydaci zawsze byli już dobrze znani – z racji wcześniejszego ich orzekania w Sądzie Najwyższym na zasadzie delegacji oraz z dorobku naukowego i orzeczniczego. Jednoczesne opiniowano do tego sądu maksymalnie kilka osób. Nigdy nie było tak, aby w ramach jednej procedury naboru oceniano tak wielką grupę kandydatów, w większości anonimowych, na dużą liczbę miejsc w SN. Unikalna skala tego naboru ma ogromne znaczenie dla przyszłego kształtu wymiaru sprawiedliwości i dlatego wzbudza ogromne zainteresowanie społeczne. Naiwnością byłoby sądzić, że obecna KRS nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie brakło jej odwagi, ale zwykłej...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta