Czy lekarstwo na inflację musi mieć skutki uboczne?
RPP deklaruje, że będzie walczyła z inflacją tak, aby nie uderzyć w koniunkturę na rynku pracy. Większość ekonomistów uważa, że będzie to trudne lub wręcz niemożliwe.
Narodowy Bank Polski „zrobi wszystko, co konieczne", by sprowadzić inflację do celu w ciągu dwóch lat – zapewniał prezes tej instytucji Adam Glapiński, odwołując się do słynnej wypowiedzi szefa EBC Mario Draghiego z 2012 r.
Czy rzeczywiście wszystko? Z kolejnych wystąpień prezesa NBP oraz komunikatów Rady Polityki Pieniężnej wynika, że determinacja tego gremium, aby faktycznie obniżyć inflację do 2,5 proc., jest ograniczona. Niektóre ich fragmenty sugerują, że granicę zaostrzania polityki pieniężnej wyznacza kondycja gospodarki. Rada jest zdeterminowana, aby w średnim terminie obniżyć inflację, ale tylko pod warunkiem, że nie popsuje to zanadto koniunktury, w szczególności na rynku pracy. Na styczniowej konferencji prasowej prezes Glapiński wprost powiedział, że wzrost bezrobocia to nie jest cena, którą RPP jest skłonna zapłacić za stłumienie inflacji. I dodał, że za bezpieczny dla gospodarki uważa wzrost stopy referencyjnej NBP do 3 proc., z 2,25 proc. obecnie.
Za późno na bezbolesną kurację
To wygląda na sprzeczność. Czemu bowiem służyć mają podwyżki stóp procentowych? W jaki sposób mają prowadzić do spadku (w średnim terminie) inflacji? Jednym z kanałów wpływu polityki pieniężnej na gospodarkę jest kurs waluty. Ten kanał, jak twierdzi wielu ekonomistów, ma jednak obecnie bardzo...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta