Bogusław Chrabota: Pekin nie zapomni Jermaka Timofiejewicza
Ta wielka, święta Rosja, której z takim zapałem strzeże przed zakusami Zachodu Władimir Władimirowicz Putin, nie jest ani tak święta, ani tak starożytna, jak się wydaje. Ani jakoś szczególnie integralna, ani niezniszczalna. Wisi na cienkim włosie imperialnej przemocy, ale sami Rosjanie wiedzą najlepiej, jak szybko się może rozsypać od lekkiego nawet powiewu wiatru.
Przywykliśmy patrzeć na monstrualne ciało imperium jak na niekończącą się geograficznie przestrzeń ciągnącą się od środkowej Europy po Władywostok we wschodniej Syberii. Kraj niebywałych zasobów i przestrzeni zajęty jakimś pokojowym sposobem za czasów carów.
W rosyjskiej legendzie lekceważy się poprzednich mieszkańców przepastnego wschodu, sprowadzając ich do prymitywnych plemion zbieraczy i nomadów. To taka sama nieprawda jak moskiewski tytuł do ziem między Donem i Dnieprem czy reszty dziedzictwa św. Włodzimierza.
Pierwotna Ruś Kijowska, by rozpocząć tę wędrówkę przez historię, była stosunkowo niewielkim (w porównaniu z dzisiejszą Rosją) organizmem politycznym graniczącym daleko na zachód od brzegów Wołgi z ziemiami Bułgarów Wołżańskich, Pieczyngów i Hazarów. Rozwijała się terytorialnie wolno i z problemami, z których pierwszym było rozbicie terytorialne, a drugim najazd mongolski. Ten...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)