Dziaders jest OK, ale gdy przeprosi
Nowy „Gliniarz z Beverly Hills” z Eddiem Murphym próbuje coś ugrać dla dawnych bohaterów w dobie feminizmu.
Gdyby chodziło wyłącznie o próbę przypomnienia popularności filmu z Eddiem Murphym, którego pierwsza część w 1984 r. nastawiła na nowe tory kino, tworząc wzorzec komedii akcji, pewnie nie warto byłoby odgrzewaniem 40-letniego filmowego kotleta zawracać sobie głowy.
Przypominanie, że pierwszy film cyklu zarobił w przeliczeniu na dzisiejsze dolary 700 mln i dopiero w 2009 r. „Kac Vegas” pobił ten rekord dobre jest dla tych, którzy mają z tego chociaż pięć groszy. Na szczęście gliniarska akcja-reaktywacja, która przygotowuje też grunt pod udział Eddiego Murphy’ego w kolejnej części „Shreka”, została zaplanowana z rozmysłem. Na pewno nie chodzi tylko o to, by się pośmiać. A i tak musimy ciągle pamiętać, żeby plusy nie przesłoniły nam minusów.
Głos Afroamerykanów
Kiedy Eddie Murphy dostał po raz pierwszy główną rolę w „Gliniarzu”, wyszło na jaw, że z początku miała ją zagrać jedna z białych gwiazd – Mickey Rourke albo Sylvester Stallone. Murphy był jednak po sukcesie „Nieoczekiwanej zmiany miejsc” (1983), gdzie brawurowo pokazywał poprzez perypetie swojej postaci pustkę...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta