Zaczarowana amnestia
Jedni brali w swoje posiadanie ludzi, inni – miejsca. „Genius loci” – dziś rozumiemy przez to nastrój, aurę roztaczaną przez krajobraz. Coś bliskiego złudzeniu albo dobrze ugruntowanej plotce. A to były osoby.
Przychodzili nagle. Najczęściej nocą, tuż przed świtem, mimo zamkniętych drzwi. Siadali obok łóżka i zaczynali szeptać do ucha. Ich obecność mogła być brana za odmianę snu, za tę jego fazę, która wydarza się wciąż w naszej głowie mimo otwartych oczu. Ale tylko na początku można się było tak pomylić. Bo i może przychodzili przed świtem, ale nie odchodzili w ciągu dnia. Wystarczyło się na chwilę zatrzymać, przysiąść na ławce, zapatrzeć, a on znowu się odzywał. Towarzysz, nie sługa. To raczej ty jemu służyłeś, wykorzystywał cię do swoich celów. A kiedy przestawałeś mu być potrzebny – odchodził. Ale to się nie zdarzało zbyt często. Byli zbyt ambitni, za wysoko wieszali przed tobą poprzeczkę. Mogli się najwyżej co do ciebie rozczarować, ale to też przychodziło im z trudem. Byli uparci,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)