Saksofon, Bóg i skrzypce
Czego tam nie było, nie uwierzyłby pan. Jaka szkoła muzyczna? Nie, skądże. Trąbki, flety, puzony, oboje, fagoty, klarnety, skrzypce, altówki, wiolonczele, kontrabasy. Były nawet takie instrumenty, które dopiero nauczyciel od muzyki ponazywał nam, gdy go wreszcie przywieźli.
Był i saksofon, altowy. Co prawda dwóch klap mu brakowało, ale przytykało się palcami i jakoś się grało.
Niektóre instrumenty były w jeszcze gorszym stanie. Pogięte, potrzaskane, pozrywane, z dziurami od kul, odłamków, jakby też brały udział w wojnie. Ale były i całkiem dobre czy przynajmniej takie, że wystarczyło coś tam zaspawać, przyspawać, podkleić czy z dwóch, trzech zabrać i do jednego przypasować, z tego na ten przełożyć, na przykład struny, a od tego na tamten przenieść ustnik i można było grać. Mieliśmy warsztaty, to można było w takie naprawy się pobawić.
Niektórzy, jak się okazało, umieli nawet trochę na tym czy innym instrumencie. Ale większość nigdy się z żadnym instrumentem nie zetknęła w życiu. Ja na przykład tyle, co na tych stryjowych organkach. A tymczasem gdy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta