Chinom rosną konkurenci
Nik Seidenader zastanawiał się w zeszłym roku, czy nie dołączyć do szturmujących Chiny przemysłowców, ale sprzeciwił się temu dyrektor generalny firmy Seidenader, monachijskiego producenta aparatów kontrolnych dla przemysłu farmaceutycznego.
Podobny problem miał Vikas Goel, prezes i główny właściciel firmy komputerowej Esys. Ostatecznie wolał ulokować swoją najważniejszą fabrykę w Singapurze, gdzie wytwarza ona maszyny biurowe o 40 proc. taniej, niż gdyby to robiła w Chinach.
Ich strategiczne wybory odzwierciedlają istotną zmianę w światowym przemyśle. Choć zdawałoby się, że pozycja Chin jako światowego centrum produkcyjnego jest niepodważalna, w zagranicznych przedsiębiorstwach zaczynają zastanawiać się, czy warto tam lokować swą działalność. Rośnie świadomość, że dawne regiony przemysłowe, mimo wyższych kosztów robocizny, mają wciąż dużo do zaoferowania producentom.
- Chociaż Chiny nadal będą przyciągać przedsiębiorców reprezentujących różne rodzaje działalności, należy zdać sobie sprawę, że dokonują oni ponownej oceny polityki inwestycyjnej w tym kraju - stwierdza Hal Sirkin, ekspert przemysłowy z Boston Consulting Group.
Chiny są wciąż bardzo atrakcyjne dla...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta