Mundury Bronisława Marchlewicza
Przed wojną był kierownikiem komisariatu, w czasie okupacji granatowym policjantem. Komuniści próbowali zrobić z niego faszystowskiego oprawcę. Życie uratowały mu świadectwa tych, których ocalił od Zagłady
Zbigniew Marchlewicz pamięta z dzieciństwa taką scenę: późna noc, mieszkanie na pierwszym piętrze drewnianej willi przy ul. Kościuszki 1 pogrążone jest w niezmąconej ciszy. Nagle całą rodzinę wyrywa ze snu dzwonek telefonu. To sturmschahrführer Walter Schlicht, komendant niemieckiej policji w okupowanym Otwocku. Jak zwykle pijany, jak zwykle wrzeszczy coś do słuchawki o polskich bandytach i o tym, że trzeba z nimi zrobić porządek. Ale tym razem Bronisław Marchlewicz, ojciec Zbigniewa, traci cierpliwość i rzuca rozmówcy odpowiedź swym nienagannym niemieckim:
– A od kiedy to podoficer taborów wydaje rozkazy oficerowi?!Zbigniew Marchlewicz pamięta, że kiedy ojciec się uspokoił, był z tej swojej riposty bardzo zadowolony.
Mundur granatowy
Pan jest Niemcem, powinien pan zostać Reichsdeutschem – mówili mu niemieccy znajomi. Ale on nie czuł się Niemcem. Był Polakiem z Pomorza, wychowanym w zaborze pruskim, przyzwyczajonym do porządku, szacunek do munduru mającym we krwi.
Po służbie w 64. Grudziądzkim Pułku Piechoty wstąpił do Policji Państwowej. Wybuch wojny zastał go w Otwocku, gdzie od dwóch lat pełnił funkcję kierownika komisariatu. Miał wówczas 40 lat, żonę i czteroletniego syna oraz opinię świetnego fachowca.
Po wkroczeniu wojsk niemieckich kierownik komisariatu policji pozostał na swoim stanowisku. Jego współpraca z władzami...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta