Tusk pod wulkanem
Bez niewygodnego i pochodzącego z opozycji Mariusza Kamińskiego premier tylko z pozoru żyłby spokojniej – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej”
Czy sprawdzi się kuluarowa wieść, że dymisji Mirosława Drzewieckiego towarzyszyć będzie dymisja Mariusza Kamińskiego? Donaldowi Tuskowi może się to wydawać całkiem zgrabnym wyjściem z afery hazardowej. Sprawiedliwy car przegania ze stołków zarówno podejrzanych o dziwne koneksje bojarów, jak i szefa pałacowej straży, którego podejrzewa o prowadzenie jakiejś własnej gry.
Jednak ta równowaga przestaje być tak genialna, gdy postawi się jedno pytanie: kto po dymisji Mariusza Kamińskiego miałby ostrzegać premiera przed ewentualnym pogrążaniem się kolejnych członków jego rządu w afery korupcyjne?
Bierność premiera
Spróbujmy cofnąć klatki filmu. Wyobraźmy sobie, że 12 sierpnia, po otrzymaniu zapisów podejrzanych rozmów Zbigniewa Chlebowskiego z Ryszardem Sobiesiakiem i Janem Koskiem, premier staje przed decyzją, co z tym zrobić. Jakie miał możliwości?
Dziś do znudzenia powtarzana jest efektowna wersja, że w momencie gdy Kamiński pokazał mu materiały operacyjne, premier stał się zakładnikiem szefa CBA.
Niby dlaczego? Tusk mógł przecież kazać drobiazgowo wyjaśniać sobie okoliczności...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta