Chińczycy produkują, Polacy sprzedają z zyskiem w całej Europie
W zamiłowaniu do pirotechniki wciąż jesteśmy daleko za Niemcami, Holendrami, a zwłaszcza Islandczykami. Zdaniem optymistów oznacza to, że przed sprzedawcami fajerwerków są dobre perspektywy. Inni uważają, że Polacy długo jeszcze będą mieli pilniejsze potrzeby niż wystrzeliwanie pieniędzy w powietrze
Od nocy sylwestrowej, kiedy to z hukiem odpalane są race, o fajerwerkach nie słyszy się aż do końca maja. Wtedy rozkręca się sezon na ich publiczne pokazy.
W tym roku o sztucznych ogniach może się zrobić głośno wcześniej niż zwykle. Już w najbliższych tygodniach mają wejść w życie nowe przepisy dotyczące bezpieczeństwa. Wymagane będzie wydzielenie osobnych pomieszczeń do magazynowania materiałów pirotechnicznych nawet w najmniejszych sklepach.
– Zapowiada się trudne lato. Większość detalistów nie jest w stanie dostosować się do tych wymagań. Oceniamy, że może załamać się ponad połowa sieci sprzedaży – twierdzi Witold Podolak, wiceprezes Stowarzyszenia Importerów i Dystrybutorów Pirotechniki (SIiDP) i prezes spółki Hestia, jednej z największych firm sprowadzających fajerwerki do kraju.
Pod koniec każdego roku w hipermarketach, galeriach handlowych, na bazarach, w sklepach papierniczych, chemicznych, sportowych pojawiają się stoiska z fajerwerkami. Po sylwestrze znikają bez śladu. Dla ludzi, którzy handlują detalicznie sztucznymi ogniami (łącznie w różny sposób zarabia na tym ok. 30 tys. osób, od sprzedawców po kierowców i księgowych), to z reguły tylko dodatkowe, choć niekiedy bardzo intratne zajęcie.
Branża pirotechniczna to jednak nie owe tłumy okazjonalnych sprzedawców, lecz kilkunastu dużych importerów i...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta