Czysta energia rocka, czyli rzecz o równości
– Jestem naprawdę szczęśliwy, że mogłem wrócić do tego wspaniałego miejsca – powitał warszawiaków Lenny Kravitz. Środowy koncert ciemnoskórego rockmana był wydarzeniem, jakiego w sali Torwaru jeszcze nie widziano.
Biletów nie było od dawna, nic więc dziwnego, że hala wypełniona była po brzegi. Od pierwszych taktów „Come On Get It" z najnowszej płyty widownia kipiała energią, którą Kravitz umiejętnie podtrzymywał. Mocnymi riffami „Mama Said", znakomitą, rozbudowaną solówką w „Mr. Cab Driver", ale też finezją w delikatniejszych utworach jak choćby „It Ain't Over 'Til It's Over".
Kulminacyjnym punktem tego owacyjnie przyjmowanego widowiska było jednak „Black And White America" – autobiograficzny kawałek, tu ilustrowany zdjęciami rodzinnymi Kravitza. Przy tej okazji muzyk perorował ze sceny o tolerancji i równości. Ale mógł sobie darować. Muzyka powiedziała znacznie więcej.