Do ostatniej krwi
Dzisiejszy spór w Polsce nikogo nie wzbogaca, raczej wszystkich pospołu wyjaławia. Ileż razy można mówić i pisać to samo? Do czego można dojść, wyłącznie utwierdzając się we własnej racji? – pyta publicysta Piotr Legutko
Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do podziałów, że tracimy zdolność myślenia kategoriami wspólnoty. Nawet czas tradycyjnie sprzyjający pojednaniu, jakim są święta, budzi w wielu z nas lęk, żeby tylko nie pojawiły się jakieś apele, by zacząć do siebie mówić ludzkim głosem. Po co nam taki kicz, sztuczność, hipokryzja? Przecież i tak za chwilę skoczymy sobie do gardeł. Po co więc udawać? Można najwyżej na chwilę pomilczeć, schować się w ciepłą prywatność. Przestrzeń publiczna: polityka, media, historia, nawet kultura, to już tylko pole walki. Nie do pierwszej krwi, lecz do ostatniej.
Co nas jeszcze łączy?
Wokół czego możemy się jednoczyć (poza kibicowaniem polskim sportowcom)? Teoretycznie, skoro rządzą na zmianę partie postsolidarnościowe, powinna nas łączyć wspólna zwycięska idea. Nasza „Solidarność". Zgodna interpretacja historii. Wspólne potępienie komuny i stanu wojennego. Ale to, co łączyło kiedyś, dziś dzieli, albo – w najlepszym razie – jest deprecjonowane.
Z „Solidarnością" nie wygląda się teraz dobrze nawet na historycznym zdjęciu. Stwierdzenie byłego rzecznika SLD, że „S" to był „taki ówczesny PiS", dobrze oddaje klimat wokół wspólnej przecież legendy. W polityce tą kartą gra opozycja, więc rząd wybiera przyszłość. A z mitów założycielskich woli Okrągły Stół.
Polski homo...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta