Umowy śmieciowe łagodzą bezrobocie
Dyskusja na temat elastycznych form pracy powinna brać pod uwagę nie tylko emocje, ale także rzetelną wiedzę – zauważa zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”
Tak zwane umowy śmieciowe, które zrobiły w ubiegłym roku fenomenalną wręcz karierę jako negatywni bohaterowie naszego rynku pracy, są tak naprawdę buforem bezpieczeństwa przed rosnącym bezrobociem. Bez nich więcej osób wylądowałoby po prostu w zgubnej pułapce bierności.
Powinny o tym pamiętać protestujące przeciw elastycznym formom zatrudnienia związki zawodowe, które ogłosiły właśnie, że przygotowują projekt zmian ustawowych w tej sprawie, czy lewicowi publicyści. Tym bardziej że mogą w swojej argumentacji odwoływać się raczej do Karola Marksa niż sprawdzonych faktów i badań. Nawet protoplasta nowego nurtu w ekonomii, który oderwał ją od klasycznego rynkowego podejścia, John Maynard Keynes i jego uczniowie nie negowali, że elastyczność rynku pracy sprzyja nie tylko pracodawcom, ale przynosi także zbawienny efekt samym zatrudnionym. Dzięki temu powstaje więcej miejsc pracy.
Zasypać przepaść
Do podobnego wniosku dochodzą także badacze rynku pracy i rząd, który w „Długookresowej strategii rozwoju kraju" postuluje jeszcze więcej elastyczności. Ma to być remedium na sytuację osób bez pracy oraz problemy demograficzne. Możliwość łatwego łączenia obowiązków zawodowych i rodzinnych sprzyja powstawaniu etatów i dzietności.
Trzeba oczywiście mieć na uwadze, że czasowe kontrakty, które są rozwiązywane z dnia na dzień,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta