Chcę, żeby Polacy zobaczyli, jak żyjemy
Robert Redford, wybitny amerykański aktor i reżyser, o gwiazdorstwie, przyjaźni z Paulem Newmanem i festiwalu Sundance.
Rz: Mógł pan być sportowcem albo malarzem. A jednak został pan aktorem i reżyserem. Czy zdarzył się w pana życiu moment, w którym żałował pan tej decyzji?
Robert Redford: Chyba tylko na początku. Miałem 18 lat, gdy znalazłem się w Europie i studiowałem na Akademii Sztuk Pięknych. To była moja wielka pasja. Aktorstwo przyszło nieoczekiwanie, razem z jakąś przypadkową propozycją. Potem długo się wahałem, czemu poświęcić życie. Postawiłem na aktorstwo, ale żałowałem. Dopiero po jakimś czasie pomyślałem, że jestem na właściwej drodze. Wtedy żal zmienił się w wiarę, że mój zawód to błogosławieństwo. A poczucie straty? Pojawia się co jakiś czas, ale związane jest głównie z miejscami. Wielokrotnie się przeprowadzałem, za każdym razem czując niepewność i dyskomfort. Ale potem zaczynałem lubić nowe otoczenie. Z biegiem lat zrozumiałem, że tak musi być. Niewielu ludzi spędza dzieciństwo, dojrzewa, a potem starzeje się w tym samym domu, w którym się urodziło.
Wielu aktorów z pańskiego pokolenia z nostalgią wspomina lata 70. Szczyt pana kariery przypadł na ten sam czas. „Butch Cassidy i Sundance Kid" to rok 1969, a potem były wielkie przeboje z „Żądłem" na czele. Hollywood kwitł. Tęskni pan za tamtym czasem?
Kino mainstreamowe było wtedy inne niż dzisiaj, znacznie bardziej różnorodne. Powstały filmy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta